Sąd jest wojną, okrutnym teatrem z przepracowanymi sędziami, którzy obrabiają obywateli jak na taśmie fabrycznej. Często bez empatii, bo brakuje sił, byle wyrobić normę. Rozmowa z Jarosławem Gwizdakiem, prezesem Sądu Rejonowego Katowice-Zachód
W gabinecie słychać ciężki rock, ale sędzia Gwizdak wygląda jak sędzia - 42-latek w marynarce, pod krawatem, okulary w cienkich oprawkach, zakola. Przygotowuje właśnie ścieżkę dźwiękową do audycji, którą wylicytował w studenckim radiu w Katowicach.
Dwa lata temu dostał pan nagrodę "za gotowość do spojrzenia na pracę sądu z perspektywy obywatela". Przejechał pan po sądzie wózkiem inwalidzkim, by sprawdzić, czy wygodnie. Po co?
- Swoim sędziom, gdy przychodzą zapłakani, zawaleni sprawami, mówię - amerykański śmieciarz, gdy wychodzi rano do pracy, też zmienia jakiś kawałek świata. Zostałem prezesem i pomyślałem, że mogę koło siebie zrobić więcej, a nie tylko pilnować statystyk, administracji. Trzeba zmieniać ten skansen.
Zawsze pan tak miał?
- 15 lat temu, jako asesor, początkujący sędzia, otworzyłem szafę i poleciał na mnie stos akt. Siedziałem w jednym pokoju z trójką sędziów, był jeden komputer, do którego ustawiały się kolejki, drukarka atramentowa, która się zacinała. W tym czasie kupowałem przez internet bilety na mecze hokeja w Czechach. Coś nie tak, myślałem, chyba pracuję w skansenie.
Źródło i więcej:
http://wyborcza.pl/duzyformat/1,127290,20834386,sedzia-jaroslaw-gwizdak-rodacy-unikajcie-sadow-bo-to-fabryka.html